Po krótkiej przerwie wracamy do sutaszu. Najpierw projekt nr. 3, niestety nie wyszedł zbyt pięknie. Wiem, wiem, znowu zwalę wszystko na brak materiałów i będę się zasłaniać koniecznością wyjazdu do większego miasta i zaopatrzenia się tam w większą ich ilość. Akurat w tym przypadku to prawda.
Wszystko było ok do momentu, kiedy postanowiłam dodać dodatkowy element. Centralny kamyczek jest naprawdę niewielki, więc nie można było dorzucić czegoś dużego, żeby go nie przeładować. Z braku laku zdecydowałam się na najmniejsze koraliki. Jak można zauważyć, nie rzucają się one w oczy, a nawet prawie wcale ich nie widać. A to pewnie dlatego, że szyjąc skupiłam się na widoku od tyłu, tam było jeszcze wszystko w porządku. Ze względu na mały rozmiar koralików (8), w niektórych miejscach siedzą one po prostu za głęboko. Taka to z tego płynie nauczka: szyjąc kontroluj wszystko na przodzie ;)
Projekt nr. 4 wyszedł już lepiej, może dlatego że był wykonany (prawie) zgodnie z instrukcją z książki? Otóż nabyłam pięknie ilustrowaną książkę o sutaszu, licząc że pomoże mi opanować technikę i podsunie pomysły na nowe rozwiązania. Efekt jest taki:
Jest to wisiorek przypominający labirynt (brakuje jeszcze zawieszki). Cała trudność polegała tutaj na tym, że warstwy sutasz wokół kamienia mają się ułożyć w koło, a jego zakończenie (zawinięcie 4 sznureczków pod spód) trzeba zamaskować dodatkowymi elementami. I wcale nie jest to łatwe, powiem szczerze że przyszywanie nowych elementów od spodu to przy tym pikuś. Ale jakoś w końcu po kilkakrotnym pruciu udało mi się to przyzwoicie zakończyć.
Na koniec jeszcze parę słów o wspomnianej książce (nie będę tu robić reklamy). Dla kogoś, kto już trochę zna sutasz np. z moich ulubionych filmików na YT, będzie to dziwne, że autorka zachęca do przyszywania najpierw jednej warstwy sznurka wokół kamienia i dopiero potem doszywa warstwy następne. Według niej, dopiero po opanowaniu tego można się porywać na szycie jednocześnie wielu sznurków. Hmmm, ja już chyba bym się zniechęciła, w końcu to robienie czegoś podwójnie. Moja dotychczasowa technika sprawdza się o wiele lepiej. Poza tym każdy kamień jest w książce najpierw przyklejany do kawałka materiału i dopiero potem obszywany. No cóż, może to widać na zdjęciu tyłu projektu nr. 3, gdzie próbowałam tą metodę zastosować i musiałam w końcu zerwać materiał. Dla mnie po prostu niewykonalne. He he, ale najlepsze jest to, że nie ma się co martwić koślawcami, bo szanowna autorka niektóre elementy wykonała też nie do końca rewelacyjnie ;) Wniosek: ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.







Brak komentarzy:
Prześlij komentarz